Peryferiada – kino pod gwiazdami

Amerykanie w latach 50′ mieli swoje kultowe kina samochodowe. I tam się bardziej jeździło do kina niż na film. Stary Sącz ma Peryferiadę – Beskidzką Kanikułę Filmową – wydarzenie, które miano kultowego ma już w zasadzie w kieszeni. I tu się definitywnie przychodzi na filmy. Na kino w wersji slow – niespieszne, poetyckie, poruszające, ważne. Kino dla wrażliwców, dla tych którzy lubią wejść głębiej, poczuć mocniej. Repertuar Peryferiady otwiera przestrzeń do rozmów, wczepia się w myśli jak rzep, zmusza do refleksji, analizy. I zostawia widza w głębokim poczuciu piękna, a to bardzo rzadkie zjawisko w czasach kina przeładowanego efektami specjalnymi, scenografii tworzonej głównie przez grafików komputerowych, treści nagrywanych telefonem komórkowym, tych wszystkich reels i tiktoków.

Na dziedzińcu Centrum Kultury i Sztuki w Starym Sączu dzieje się prawdziwa magia, utkana z niepewnych spojrzeń rzucanych w stronę sinego, burzowego nieba, z blasku przewieszonych lampionów, światełek i z dźwięku dzwonów pobliskiego Klasztoru Sióstr Klarysek. Przed rozpoczęciem seansu (i wcześniejszych rozmów z twórcami lub aktorami danego filmu), można wyczuć w powietrzu lekko uroczysty nastrój, tak jakby zebrani wiedzieli, że za chwilę wydarzy się coś zupełnie niecodziennego i nieoczywistego. Pokazy filmów zaczynają się po zachodzie słońca, kiedy mrok powoli nadciąga nad miasteczko, tworząc intymny klimat prawdziwie kinowej sali.

Lato upływa mi na wierchach, z widokiem na pasmo Radziejowej, w miejscu jedynym właściwym letniej kanikule – z ciszy i zieleni. Rzadko ktokolwiek tu zagląda. W lipcu przejdzie czasem pielgrzymka borówcoków, ale gdy sezon zbieractwa się kończy – w górach nie ma już nikogo. Dla duchowej równowagi dobrze czasami zejść w dolinę, a Peryferiada pozwoliła mi w tym roku pobyć między ludźmi o podobnej wrażliwości. Popołudniowe eskapady do Starego Sącza – moje i sąsiadki owczarki zza sąsiedniej góry – miały w sobie ten cudownie wakacyjny klimat i mnóstwo czystej, kobiecej energii, a samotne piesze powroty do domu nocą przez las uświadomiły mi, że chyba nigdy tego wcześniej nie robiłam. A ponoć trzeba wciąż robić nowe rzeczy, żeby nie utknąć w miejscu i rutynie.

Człowiekem, który zrobił na mnie największe wrażenie podczas Peryferiady, jest Jan Jakub Kolski. Nie tylko dlatego, że „Jasminum” widziałam dobrych kilka razy, nie tylko dlatego, że w pamięci utnęła mi jego heroiczna walka z bobrami („Egzamin z oddychania”) i wcale nie dlatego, że przyjechał ze swoją córką Polą, która zagrała w jego najnowszym filmie – „Republika dzieci”. Choć nie będę ukrywać, że patrząc na nich dwoje wzbierała we mnie potężna fala sentymentu – też kiedyś byłam taką córką, którą ojciec zabierał na różne imprezy kulturalne, a tą najbardziej naszą były Przepatrzowiny Teatrów Regionalnych w Czarnym Dunajcu.

Wierzę, że o wielkości artysty świadczą nie tylko jego dzieła, ale też, a może przede wszystkim – jakim jest człowiekiem. Tylko człowiek dobry, wewnętrznie dojrzały, doświadczony, a przy tym ciepły, otwarty, serdeczny, szczery, autentyczny, bez zadęcia i pretensji do świata może zrobić taki film jak „Jasminum” czy „Jańcio Wodnik”. No i Jan Jakub Kolski na filmowym festiwalu pod gołym niebem w Starym Sączu to był strzał w dziesiątkę. Nawet pies mojej siostry został wielbicielem talentu Mistrza oraz kina peryferii.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *