Freestyle w Dolinie Popradu, czyli jak Misiaka rozkręcił Piwniczną.

Od wiosny do późnej jesieni rowery, rolki i deskorolki, zimą narty i snowboardy. Cały rok szkolny zajęcia z akrobatyki dostosowane do wieku i poziomu zaawansowania uczestników. Półkolonie zimowe na stoku, tematyczne półkolonie letnie i surfingowo-tenisowy letni obóz w Jastarni. Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to nieprawda. W Piwnicznej-Zdroju od 2019 działa Klub Sportowy Freestyle World Piwniczna oraz Rowerowa Dolina, założone przez chłopaka, którego znają chyba wszyscy. Misiaka, czyli Michał Pustułka, zwany żartobliwie treserem, dba nie tylko o zdrowie i dobrą kondycję dzieciaków, ale realizuje pomysły, na których może skorzystać cały region.

Freestyle world piwniczna (27)

Pierwsze prawie dwadzieścia lat życia spędziłeś w Piwnicznej, ale karierę zawodową budowałeś w Warszawie?

Po licencjacie, który zrobiłem w Instytucie Kultury Fizycznej na PWSZ w Nowym Sączu wyjechałem do Warszawy, wynająłem mieszkanie, znalazłem pracę. Skończyłem wychowanie fizyczne ze specjalizacją z akrobatyki na tamtejszej AWF. Studiowałem dziennie, w weekendy pracowałem jako instruktor narciarstwa na Górce Szczęśliwickiej w Klubie Narciarskim Sporteum. Tam jest igielit, jeździliśmy od września, poza tym w sezonie raz w miesiącu były wyjazdy na lodowiec, w klubie przygotowaliśmy dzieciaki do zawodów w lidze małopolskiej na tyczkach albo do Pucharu Polski, zgodnie z kalendarzem zawodów. To było takie życie trochę na walizkach, już w czasie studiów. Pracowałem też w sklepie rowerowym, nabrałem fachowej wiedzy, ogarnąłem sobie ten temat. I kolejna moja praca, która bardzo lubiłem, w parku trampolin! Obczajałem sobie techniki asekuracji, prowadziliśmy dużo zajęć – to była świetna praktyka, bo na studiach, wiadomo, więcej teorii. Ten park był naprawdę super, wymarzony plac zabaw! Mieliśmy trzy najazdy ze skoczniami na poduszkę, można było skakać na nartorolkach, na snowboardach, na rolkach, były oczywiście trampoliny i skatepark, no praca marzenie.

Ale w Warszawie nie zostałeś…

A mało brakowało! Miałem ułożoną jedną, drugą pracę, kredyt na mieszkanie przygotowany i pewnie bym tam został, ale mój tata zmarł i wszystko się zmieniło. Poza tym, wiesz, ja i tam za długo w jednym miejscu nigdy nie mogłem usiedzieć. Przychodził sezon zimowy, brałem wolne w parku trampolin i jeździłem cały sezon na nartach. Dużo latałem tam i z powrotem. Były takie miesiące, że miałem obóz narciarski w Krynicy, zakończenie i wykwaterowanie robił za mnie kolega, a ja już zasuwałem szybko do Warszawy, rano w samolot i parę godzin później byłem we Włoszech na kolejnym obozie. Potem kolejny obóz w innym miejscu, albo na zawody do Polski czy na Puchar Słowacji. Dużo się działo, gęsto, dynamicznie, płaciłem czynsz za mieszkanie, w którym rzadko bywałem. Tak, fajne to było życie, luźne takie, miałem dużo czasu wolnego, zarabiałem fajną kasę, sam się utrzymywałem, miałem mega ekipę, dużo się działo przez cały rok. Wiosną mieliśmy treningi sekcji rolkarskiej na Stadionie Narodowym, a latem siedzieliśmy na Helu w Jastarni, gdzie z tym naszym warszawskim klubem tenisowo-narciarskim, organizowaliśmy obozy dla dzieciaków. Mam duży sentyment do tego miejsca. Znam je dobrze, dlatego wciąż robimy tam obozy surfingowe, teraz dla dzieciaków z Sądecczyzny. Ale surfing się zaczął w sumie od Dorotki.

Freestyle world piwniczna (30)

Poznaliście się w Jastarni?

Dorotka pracowała w Akademii Surfingu, także zaczeliśmy łapać razem falki 🙂 . Dorotka jest z Opola, ja z Piwnicznej, dlatego spotkać musieliśmy się na Helu. Działała wtedy w Skautach Europy, chciała robić dla swoich harcerek obóz w Bieszczadach. Namówiłem ją na Beskid Sądecki, rozpisałem jej trzydniowy obóz, woziliśmy te harcerki po okolicy, a spały na polu namiotowym w Piwnicznej, gdzie jeszcze nie było Rowerowej Doliny. Niewiele tam było poza ogrodzeniem. No i jakoś tak wyjeździłem 🙂 – stworzyliśmy rodzinę, połączyliśmy siły i razem rozwijamy działalność rekreacyjno-sportową.

Freestyle world piwniczna (23)

Nie brakuje Ci czasami tamtego Warszawskiego życia?

Nie. Odwrotnie, raczej żyjąc tam brakowało mi gór. Przychodziła zima, a ja myślałem o ekipie stąd, wtedy zimy były jeszcze porządne, cały sezon się jeździło po krzakach, po poręczach, po hopach, a ja tam siedziałem na Górce Szczęśliwickiej. Ani grama śniegu. Dość miałem trochę ślizgania się po tej szczotce. Kiedy tata zmarł, byłem już lekko wypalony. Znudziło mi się to wieczne życie na walizkach. Wszystko było ułożone, ogarnięte, a ja miałem wrażenie, że już nie się rozwijam. Były fajne propozycje współpracy, ale w sumie zawsze chciałem wrócić do siebie i robić coś lokalnie, dla dzieciaków w Dolinie Popradu. Kilka nieprzespanych nocy, i podjąłem decyzję, że się pakuję i wracam.

Wróciłeś do siebie, ale zaczynałeś od zera. Jak to wyglądało?

To był niezły hardcore, bo ja ze wszystkim zaczynałem w pandemii. Freestyle World powstał w 2019. Napisałem projekt, z Pereł Beskidu dostałem 65 tys dofinansowania, kupiłem airtrack, trampoliny, przyczepkę na rowery, bo już wtedy miałem założenie, że chcę, żeby dzieciaki jeździły tu po górach na rowerach. Jednak w momencie zakupu sprzętu ceny się trochę rozjechały – dostałem wyceny netto, kiedy wcześniej rozmawialiśmy o brutto, a to oznaczało, że ładnych kilka tysięcy euro musiałem dopłacić z własnych funduszy, żeby udało się wszystko zrealizować. Zostało mi dosłownie 2 zł w kieszeni i 0 na koncie. Słabo tak w wieku 28 lat być doszczętnie spłukanym, ale jakoś poszło. Także postawiłem wszystko na jedną kartę. Zatrudniłem się u kolegi przy kostce brukowej i czekałem, aż przyjadą trampoliny i będzie można startować z akrobatyką. Wtedy jeszcze nie myślałem realistycznie o wypożyczalni i Rowerowej Dolinie. I tyczki na narty kupiłem, bo to był mój priorytet – żeby dzieciaki jeździły na nartach. No jak to może być, że te z Warszawy jeżdżą lepiej od tych z gór. Drażniło mnie to.

Dcim100goprogopr2335.jpg

Ty to chyba się z nartami urodziłeś 🙂 …

Ja jeździłem zawsze. Przed szkołą, po szkole, w każdej wolnej chwili i gdziekolwiek się dało. Śniegu cała masa, a ja zawsze byłem do tych nart strasznie zawzięty. Jeździłem od trzeciego roku życia. Tata mnie uczył, a sam świetnie jeździł. Naprawiał wyciągi na Suchej Dolinie, to zawsze mnie i mojego brata zabierał ze sobą. A jak nie tam, to sami sobie deptaliśmy trasy przed domem, jeździło się w dresach, bez kasku, bo kasków nie było; budowaliśmy skocznie, nikt w sumie nie myślał o tych wyciągach narciarskich. Jak się udało, to super, ale nam chodziło o to, żeby jeździć, a to nieźle budowało charakter. W wieku ośmiu lat złamałem nogę w piszczeli, na wysokości buta narciarskiego. Miałem świetną skocznię, taką dużą zamarzniętą kupę gnoju. Ośmiolatek ma trochę inną percepcję. Zamiast się wybić, wbiłem się dziobami, wyrzuciło mnie do góry… to był bardzo krótki lot. Leżałem sobie w tym śniegu, w końcu ktoś po mnie przyszedł, po jakimś czasie.

Babcia, dziadek, mama zawsze mi powtarzali jak na te narty szedłem „ino nie skoc”, no i dobrze, że nie posłuchałem, bo teraz ze skakania żyję.

Narciarstwo niestety tanie nie jest…

Zawsze chciałem jeździć w klubie, ale wtedy nie było szans, żeby to ogarnąć finansowo. Na Wierchomli były karnety wieczorne na cztery godziny, tańsze, to się zbierało każde możliwe pieniądze, żeby tylko jeździć. Byłem ministrantem, potem lektorem w kościele, to miałem jakąś kasę z kolędy; w wakacje pracowaliśmy w tartaku, płacili piątaka za godzinę, braliśmy nadgodziny, żeby mieć dniówkę pięć dych. Uwielbiałem też rolki. Wieczorami jeździliśmy na skateparku w Piwnicznej, skakaliśmy z mostu do wody, graliśmy w piłę… życie małolackie było tu naprawdę piękne. Mega ekipa. Potem w wieku 16 lat zrobiłem pierwsze papiery instruktorskie i zacząłem pracować w Szkole Narciarskiej Wierchomla, to już miałem kasę z lekcji, a co najważniejsze – karnet sezonowy. Dla nas się nie liczyło ile zarabiamy, najważniejsze było to, żeby sobie pojeździć.

Freestyle world piwniczna (21)
Freestyle world piwniczna (22)

Zimą narty, a przez resztę sezonu rowery?

W takim terenie jak nasz, żal by było tego nie robić. Razem z Grzesiem i Marcinem otworzyliśmy Rowerową Dolinę rok po rozpoczęciu działalności Freestyle World, w 2020. Zainwestowaliśmy kasę z naszego ślubu z Dorotką, który też z resztą odbył się w pandemii – w garażu na Śmigowskich pierwszy taniec, a miało być na plaży w Jastarnii. Ta cała pandemia dobrze namieszała, ale myślę, że w Piwnicznej udało się nam wyjść z tego w bardzo zdroworozsądkowy sposób. Mogliśmy prowadzić zajęcia z akrobatyki jako grupa cyrkowa, pojeździliśmy trochę na nartach, nie poddaliśmy się. Ale wracając do rowerów – przyszłość leży w elektrykach. Mamy wypożyczalnię, wiemy jak je serwisować, prowadzę sekcję rowerową dla dzieciaków.

Działasz bardzo dynamicznie, ale nie sam…

Od początku działamy razem z Dorotką – to ona tworzy strony internetowe, projekty graficzne, plakaty, prowadzi grupę Girls on Boards, zimą miała grupę snowboardzistek, dwoje dzieci ogarnia i pomaga mi z logistyką. Dodatkowo zatrudniamy oczywiście całą ekipę naszych „emejzing” instruktorów narciarskich i snowboardowych w sezonie, firmę transportową, mam dodatkowych pomocników – instruktorów od akrobatyki, rowerów, wychowawców na półkoloniach. Teraz też w końcu rozpoczęliśmy w klubie naukę pływania. Dla mnie to zawsze było oczywiste, że dzieciaki muszą umieć pływać, jestem ratownikiem, wiem jakie to ważne, ale do tej pory nie bardzo było gdzie. Od tego roku basen na Radwanowie przeszedł w tryb całoroczny i mogliśmy zatrudnić instruktorów i zaoferować taką opcję. Zapotrzebowanie było tak duże, że nawet nie zawiesiliśmy jednego plakatu – nasze dzieciaki z klubu zapisały się na te zajęcia. Mam jeszcze dużo fajnych pomysłów, ale potrzebuję specjalistów, żeby to działało jak trzeba.

Freestyle world piwniczna (7)

Trening czyni mistrza?

Moim założeniem od początku było to, że dzieciaki mają być wszechstronnie sprawne, mają mieć zorganizowany cały rok i mają umieć wykorzystać teren, w którym mieszkamy. Te góry dają wspaniałe możliwości rozwojowe. Akrobatyka jest trudna, niewielu osiąga poziom profesjonalny, ale fantastycznie poprawia sprawność, koordynacyjne wygrywa. Dzieci mają różne predyspozycje, może im się to znudzić, takim momentem przełomowym dla wielu jest salto w tył. W końcu też może pojawić się pytanie: trening czy zabawa? Nie trenowałem akrobatyki zawodowo – stawiam na rekreację, zajęcia ogólnorozwojowe. Poza tym nie mamy profesjonalnego parku trampolin i nie zanosi się na razie na to, że powstanie.

A Ty nie masz czasem dość?

Rzadko. No może zdarza mi się, jak muszę codziennie składać i rozkładać trampoliny i airtracka przed i po zajęciach na hali. Pomyślałem któregoś dnia, że to chyba ostatni rok akrobatyki, ale mamy taką bazę dzieciaków, co roku przybywają nowe, rośniemy w siłę, że to by było chyba zbyt duże rozczarowanie.

Zdajesz sobie sprawę, że tworzysz nam tu nową, bardzo fajną społeczność? Poznałam trzy świetne dziewczyny właśnie dzięki temu, że nasze dzieci razem trenują.

O to też mi właśnie chodziło. O rodziców. Żeby się spotykali jakoś częściej niż tylko na treningach, dlatego staramy się organizować eventy dla wszystkich – zakończenie sezonu narciarskiego, zawody i ognisko, otwarcie/zakończenie sezonu rowerowego na Nakle. Mam taką wizję, żeby w przyszłości gdzieś razem wyjeżdżać poza Piwniczną, w Alpy, na lodowiec. Mamy obczajone świetne miejscówki w górach, ale wiadomo, tu zawsze wchodzą większe pieniądze – narty nigdy nie były tanie. Wiem z własnego doświadczenia, że z pasji można zrobić sposób na życie. Tylko też czasem się nad tym zastanawiam, czy to dobry kierunek, bo moja pasja – narty, stały się moją robotą i na przykład w zeszłym sezonie ja na nartach tak sam dla siebie byłem może ze trzy razy, a na stoku pracuję codziennie.

Dcim100goprogopr2245.jpg
DCIM\100GOPRO\GOPR2245.JPG

Masz czasem wolne?

Wiem, że muszę się jakoś inaczej zorganizować, żeby mieć trochę więcej czasu dla siebie, wyskoczyć gdzieś sam na rower ale przy drugim dzieciaku to spore wyzwanie. Oboje z Dorotką wiemy jakie to ważne, zawsze przed sezonem jeździmy sami na lodowiec do Austrii, mamy taką swoją ulubioną miejscówkę, wymieniamy się przy dzieciach, tak żeby każde z nas miało szansę pojeździć. Czasem też, jak muszę przewietrzyć głowę, to idę pobiegać, a tak to działam. Nie ma zmiłuj.

Pomysłów Ci nie brakuje. Co Ci ostatnio chodzi po głowie?

Jest taki projekt, o który walczymy już ponad pięć lat – Bike Park na Kicarzu. Mamy rozrysowane, rozplanowane trasy. Na wyciąg nie ma na razie szans, ale mamy zaprojektowane dwie podjazdówki – 5 km z 6% nachyleniem, co pozwala stosunkowo łatwo wyjechać na sam szczyt, nawet niekoniecznie na elektryku. Ze szczytu mamy kilka tras – rodzinną, łatwiejsze, trudniejsze, enduro. I moim zdaniem to jest gotowa recepta na turystykę rowerową w Piwnicznej. Skorzystamy z tego wszyscy – można otwierać bike hotele, bike kawiarnie, bike restauracje, jest wypożyczalnia, Nakło z pumptruckiem, Poprad Velo, można robić szkolenia, zbudować skill park. Takie bike parki już funkcjonują w innych pasmach górskich, na innych szczytach w Polsce – Wisła, Szczyrk, Bielsko, o zagranicy nie wspominam, bo tam, to już istne szaleństwo. Mieliśmy z Dorotką takie dwa tygodnie po ślubie, kiedy przebujaliśmy się po bike parkach po całej Polsce. Oczarowała nas Srebrna Góra i Singletrack Glacensis w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie mają ścieżki o długości ponad 250 km i świetny bikepark, a nie mają wyciągu. Wożą ludzi i rowery samochodami z przyczepkami na górę i mają pełne obłożenie. Zaprosiliśmy z Panem Burmistrzem oraz radnymi miasta do nas właścicieli i pomysłodawców (Marka Janikowskiego i Piotra Kurczaba) tego miejsca – przyjechali zeszłej jesieni. Wizja jest szeroka – Kicarz chcemy połączyć z Pieninami, z Wierchomlą, Jaworzyną i stworzyć cały bike region. Wszyscy to dostrzegają, widzą, że zima w najlepszej wersji trwa teraz dwa miesiące, a rowerem można jeździć przez resztę roku. I ta sytuacja się nie zmieni na lepsze, więc trzeba się przystosować do takich warunków klimatycznych, jakie są.

Jaka jest szansa na realizację tego projektu?

To już się dzieje. Mamy zgodę ze starostwa nowosądeckiego i trzy lata na realizację tego projektu we współpracy z miastem i gminą Piwniczna. Jak to się uda – otworzą się możliwości budowy wyciągu w przyszłości, gotowy bikepark może przyciągnąć nowych inwestorów. Ta góra jest idealna pod rowery, a do tego praktycznie w samym centrum miasta. I wiem, że z tych rowerów naprawdę da się żyć. Kiedy mieszkańcy Piwnicznej też to zaczną dostrzegać – wszyscy możemy skorzystać, wszyscy możemy na tym zacząć zarabiać. Oczywiście będzie potrzebna cała infrastruktura – stacje ładowania dla elektryków, stojaki na rowery, przechowalnie sprzętu, miejsca noclegowe. Jeśli otworzymy się na ten pomysł, popatrzymy z szerszej perspektywy – możemy współpracując stworzyć na naszym końcu świata rowerowe Eldorado.

Komentarze

Jedna odpowiedź do „Freestyle w Dolinie Popradu, czyli jak Misiaka rozkręcił Piwniczną.”

  1. Awatar ILOVEWRO

    Tekst przeczytałem jednym tchem.To jeden z tych materiałów, które mimo prostoty wciągają. Treść dobrze wyważona – nie za dużo, nie za mało. Zapisuję stronę – za jakiś czas będę chciał tu wrócić, żeby poczytać nowe mam nadzieje równie dobre teksty.

Skomentuj ILOVEWRO Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *