
Zuzanna Długosz, przewodnik beskidzki, miłośniczka nietoperzy, działająca pod marką osobistą Baba z Gór, podczas tegorocznego Festiwalu Podróży i Przygody Bonawentury opowiadała o urokach Sądecczyzny. W ten sposób nasz region po raz pierwszy zaistniał w festiwalowej przestrzeni, a dla Baby z Gór trzynastka okazała się szczęśliwą cyfrą.
Jak się odnajdujesz na Bonawenturze?
To nie jest moja pierwsza edycja festiwalu. Od ósmej edycji jestem z wami jako widz i nawet w zeszłym roku wymyśliłam takie hasło, że wiosna bez Bonawentury jest jak zima bez śniegu, bo pamiętamy traumatyczne czasy pandemii, i to, że Bonawentury wtedy nie było. Dla mnie, jako pracownika branży turystycznej ten festiwal jest jak dobre ładowanie baterii na cały rok.
Skąd się wziął pomysł na Babę z Gór?
Chyba nie ja jedna w swoim życiu doszłam do takiego punktu, kiedy zrozumiałam, że nie dam rady pracować na etacie ani jednego dnia dłużej. Pracowałam w bardzo wielu różnych miejscach i w końcu nastąpił przesyt. Pokonałam lęk, że sobie nie poradzę, dostałam zewnętrzne środki, wzięłam byka za rogi i szybko się okazało, że ludziom się to podoba, że są klienci na tego typu usługi. Doceniono moją elastyczność, to że mam pomysł na siebie. Dostałam też fajny feedback od szerokiego kręgu życzliwych mi ludzi, którzy docenili moją autentyczność, to że jestem sobą. Baba z Gór to nie jest wykreowana postać, poza, jakiś nowy twór – to ja, taka prawdziwa, jaka jestem na co dzień. Bycie sobą okazało się wartością. Wiem też, że nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili i bardzo to szanuję. Nie da się być dla wszystkich. Angażuję się, staram, lubię, to co robię, wiem, że wszyscy, którzy do mnie przychodzą chcieliby przede wszystkim odpocząć i takie warunki staram się im stwarzać.
Co najbardziej lubisz w swojej pracy?
Lubię mówić. Mówienie sprawia mi przyjemność i daje mi ustawiczną możliwość rozwoju, poszerzania retoryki. Słucham nagrań tego co i jak mówię lubię się rozwijać w sztuce oratorskiej. Lubię też pracę z dziećmi, to ważna dla mnie grupa. Dzieci, pomimo tego, ze są wymagające i angażujące energetycznie, mają w sobie bardzo pozytywny ładunek, zawsze jest wesoło i praca z nimi sprawia mi radość.
Twój zakres działań turystycznych to głównie Muszyna-Krynica-Zdrój?
Myślę, że trochę szerzej. Kręcę się w takim kółeczku między Muszyną, doliną Popradu do Nowego Sącza, i potem doliną Kamienicy Nawojowskiej przez Krynicę z powrotem do Muszyny, ale od dwóch lat bliski jest mi Beskid Niski, dokładniej powiat gorlicki, czyli ta część Beskidu Niskiego, która bezpośrednio styka się z pasmem Jaworzyny Krynickiej. Bywam też w Pieninach, pogłębiam wiedzę o Beskidzie Wyspowym i Pogórzu Rożnowskim, ale tego wymagają ode mnie względy zawodowe. Jestem przewodnikiem beskidzkim, więc geograficznie mam wszystko w głowie, ale z pracą w tym zawodzie jest tak, jak z nauką jazdy samochodem – na kursie nabywasz umiejętności, ale dopiero jak przejedziesz sam 20 tys km za kierownicą, to możesz powiedzieć, że stałeś się kierowcą. Kwestia praktyki.
Masz jakieś ulubione miejsca w Starym Sączu?
Lubię tajemniczą atmosferę na dziedzińcu klasztornym i w kościele św. Trójcy u sióstr Klarysek. Czuję tam zaciekawienie, mistycyzm, lubię się zastanawiać, co tam za ścianą u sióstr się dzieje. Jest też taka brama przy baszcie blisko skrętu do źródełka św. Kingi i tam jest takie miejsce żywcem wyjęte ze średniowiecza, gdzie wyłączona z użytku brama i dzwon przypominają mi o historii tego miejsca i pradawnych czasach, który jakby się tam trochę zatrzymał.
A ulubione miejsce w Beskidzie Sądeckim, ulubiona góra?
Od wielu lat moim ulubionym miejscem jest zdecydowanie Bacówka nad Wierchomlą, wieloaspektowo, a pięknym widokiem, ich wspaniałe podejście do filozofii slow travel. Tam czas się nie liczy i telefon do niczego nie jest potrzebny. Ulubiona trasa to szlak Sadzonego Jajka, która wiedzie z dworca PKP w Muszynie do bazy namiotowej na Złockiem.
Plany na najbliższy rok?
Chcę popracować nad ofertą bożonarodzeniową – kolędowanie z Babą z Gór, wspólne pieczenie pierniczków; a także rozwijać, dopieszczać to, co mi już dobrze działa. Baba z Gór istnieje od siedmiu lat, więc teraz jest dobra pora, aby zadbać o relacje z branżą turystyczną. Ten rok jest też wyjątkowy, bo będę mogła bardziej zadbać o życie prywatne, rodzinne, także w podróży. Marzy mi się, żeby przejść GSB, ale na to potrzebuję czasu, pewnie przynajmniej dwudziestu dni, więc to może trochę dalsze plany – zrobię to na pewno, pytanie kiedy.
Wywiad ukazał się drukiem w 278 numerze „Kuriera Starosądeckiego”
Dodaj komentarz